ebook Rzeczy, których nie wyrzuciłem
3.7 / 5.00 (liczba ocen: 5353)

Rzeczy, których nie wyrzuciłem
ebook: mobi (kindle), epub (ipad)

E-book - polecana oferta: 25.87
Audiobook - najniższa cena: 17.90
wciąż za drogo?
29.76 złpremium: 19.20 zł Lub 19.20 zł
25.87 zł Lub 23.28 zł
27.90 zł
32.00 zł
32.00 zł Lub 28.80 zł
25.85 zł
26.33 zł
kliknij aby zobaczyć pozostałe oferty (5)
Wesprzyj UpolujEbooka.pl - postaw kawę
Inne proponowane

Czułość. Wspomnienia przeniknięte dyskretnym uśmiechem. Próba zrozumienia losu najbliższej osoby. Marcin Wicha snuje pełną uczuć, bardzo osobistą opowieść o tym, jak zaczyna odchodzić od nas pierwsze powojenne pokolenie, któremu obiecywano piękne życie.

Co zostaje po śmierci bliskiej osoby? Przedmioty, wspomnienia, urywki zdań? Narrator porządkuje książki i rzeczy pozostawione przez zmarłą matkę. Jednocześnie rekonstruuje jej obraz – mocnej kobiety, która w peerelowskiej, a potem kapitalistycznej rzeczywistości umiała żyć wedle własnych zasad. Wyczulona na słowa, nie pozwalała sobą manipulować, w codziennej walce o szacunek – nie poddawała się. Była trudna. Była odważna.
W tej książce nie ma sentymentalizmu – matka go nie znosiła – są za to czułość, uśmiech i próba zrozumienia losu najbliższej osoby. Jest też opowieść o tym, jak zaczyna odchodzić pierwsze powojenne pokolenie, któremu obiecywano piękne życie.

„Właśnie tak gorszyła zacne panie. Warczała na nauczycielki. Pacyfikowała sprzedawców. Kazała milczeć antysemickim taksówkarzom. Nie reagowała na nasze: «Po co to robisz?»” – fragment książki

Rzeczy, których nie wyrzuciłem od Marcin Wicha możesz już bez przeszkód czytać w formie e-booka (pdf, epub, mobi) na swoim czytniku (np. kindle, pocketbook, onyx, kobo, inkbook) lub słuchać w formie audiobooka (mp3).
W karetce nie trzeba zapinać pasów. to logiczne,najgorsze już się wydarzyło.
Sławetna dziecięca szczerość jest gówno warta. Dzieci są sprytne jak dział prawny tabloidu.
Dobra awantura wymaga wprawy. Dobra awantura wymaga ostrożności.
Nie krzyczeć. Nie używać argumentów, które obrócą się przeciw nam. Nie miotać gróźb, których nie potrafimy spełnić. Umiejętnie rozgrywać swoje karty, nawet gdy są słabe.
Biblioteki są zapisami naszych czytelniczych porażek. Jak mało w nich książek, które naprawdę nam się podobały. Jeszcze mniej takich, które podobają się nam przy kolejnej lekturze. Większość to pamiątki po ludziach, którymi chcieliśmy być. Których udawaliśmy. Których braliśmy za siebie.
Nie znikniemy bez śladu. A nawet jak znikniemy, to zostaną nasze rzeczy, zakurzone barykady.

Dziś lektura z tych ambitniejszych – zdobywczyni zeszłorocznej Nike, w tym nagrody czytelników. Krótka, ale treściwa, bez wątpienia świetnie napisana, choć nie aż tak idealna, jak się spodziewałam.

Rzeczy, których nie wyrzuciłem Marcina Wichy to zapis wspomnień o zmarłej matce ukrytych w przedmiotach, które pozostawiła po sobie. Sporo tu książek (w pożółkłych, rozpadających się okładkach, z przetartymi grzbietami, pachnących kurzem i przeszłością), ważnych spostrzeżeń uchwyconych pod wpływem chwili i emocji, choć to emocjonalność raczej szorstka, niewyciskająca łez i – jak możemy przeczytać na okładce – pozbawiona sentymentalizmu, bo „matka go nie znosiła”. Rozdział po rozdziale poznajemy główną bohaterkę – kobietę zasadniczą, z mocnym, bezkompromisowym charakterem, żyjącą według własnych zasad, ale też całym sercem oddaną pracy, potrafiącą się pochylić nad drugim człowiekiem. Jesteśmy świadkami jej odchodzenia – zarówno rzeczywistego, jak i symbolicznego. Razem z narratorem porządkujemy wspomnienia, układamy relacje, segregujemy rzeczy najważniejsze…

Sama nie wiem, jak ocenić tę pozycję, żeby Was nie wystraszyć, bo to mimo wszystko ważna i mądra książka. Mam jednak wrażenie, że odrobinę nierówna. Były momenty, że chłonęłam ją całą sobą, zachwycałam się frazą, idealnie skrojonymi słowami i refleksją z nich płynącą, ale były też chwile, gdy czułam znużenie. Jest w niej coś cierpkiego, czasem odrzucającego, ale jednocześnie poruszającego do głębi. Z pewnością sposób, w jaki narrator opowiada o matce, nie do każdego przemówi, ale warto spróbować. Dla mnie to był idealny przerywnik i koniec końców przyjemna lektura, choć zdecydowanie czuję niedosyt. Być może już na starcie zbyt wysoko ustawiłam jej poprzeczkę.

Ocena: 5/6 czytaj więcej
©SieCzyta
Próżno szukać w mojej głowie słów, tych właściwych, które opisują książkę Marcina Wichy Rzeczy, których nie wyrzuciłem. Najchętniej zacytowałabym cały tekst laudacji dla Wichy po otrzymaniu Literackiej Nagrody Nike 2018, ponieważ w bardzo trafny sposób wyraża to, czym książka jest i o czym mówi.

Nike 2018. Fragment laudacji dla Marcina Wichy :

Pisanie o tak intymnej sprawie jak relacja z matką to balansowanie nad przepaścią, zajęcie tylko dla literackich orłów. To strefa rozrzedzonego powietrza: łatwo ulecieć w jakieś przepastne wyżyny, albo przeciwnie – w banalną skargę niekochanego. Miłości nikomu nigdy dosyć. A kiedy zdarzy się jej za dużo, trudno wytrzymać w jej słodkim cieniu.

Marcin Wicha opowiada o umieraniu kogoś najbliższego. A dobrze wiemy, że literatura o umieraniu często łasi się do czytelników, pełno w niej wypracowanych frazesów i nieszczerej szczerości. Tymczasem Wicha pisze o sprawach wielokrotnie złożonych prostymi zdaniami, w których ironie i sarkazmy przychodzą z pomocą w sytuacjach skurczu krtani, braku oddechu, gdy świat nazbyt obcesowo nie liczy się z naszą pojedynczością.

Książka o odchodzeniu, śmierci najbliższej osoby nigdy nie będzie łatwa w odbiorze i zawsze będzie intymna. Jednak napisana w odpowiedni sposób potrafi dotrzeć do czytelnika nie wywołując poczucia niesmaku, wchodzenia w osobiste rejony życia drugiego człowieka bez zaproszenia.

Książka Wichy nie jest wyciskaczem łez, nie epatuje smutkiem, ale jest pięknym obrazem relacji pomiędzy Synem i Matką. Takim realnym, bez upiększania i przyklejania sztucznych ozdobników. Szczerze przyznaję, że miałam ogromne obawy, aby sięgnąć po tę powieść. Bałam się, że mnie przytłoczy, wręcz sparaliżuje, bo temat jaki podjął Autor jest bardzo trudny. Jest tym co spotka każdego z nas. Wcześniej czy później. W tej książce można nie dostrzec i nie wyłowić wszystkich słownych perełek i smaczków, jednak jest to lektura, do której można wielokrotnie wracać, czytać fragmentami, przeżywać i odkrywać na nowo.

Kiedyś sądziłem, że ludzi pamiętamy, dopóki możemy ich opisać. Teraz myślę, że jest odwrotnie: są z nami, dopóki nie umiemy tego zrobić.

Ilość rzeczy, które nas otaczają, ich jakość, czym są, określają nas i wiele o nas mówią. Niemal za każdą rzeczą kryje się jakaś historia. Wicha porządkuje rzeczy, które zostały po śmierci matki i przez ich pryzmat ją poznajemy.

Nie była łatwym odbiorcą laurek. Nie była łatwym modelem. Właściwie pod żadnym względem nie było z nią łatwo.

Nigdy nie przyjmowała rutynowych pocieszeń. Kurtuazyjnych sformułowań wypłacanych drobną monetą.

Książka została napisana w formie osobnych, niepowiązanych ze sobą rozdziałów. Każdy z nich to jakaś myśl, jakieś wspomnienie. Niewielka w swojej objętości, a jakże perfekcyjnie skrojona. Dobór słów, ułożenie zdań, dynamika treści sprawiają, że nie można odmówić Autorowi kunsztu literackiego. Tylko od czytelnika zależy jak je zinterpretuje i ile emocji z nich wyciśnie.

Lektura niełatwa, ale bardzo zachęcam do jej przeczytania. I apeluję – nie bójcie się tak jak ja. Książkę miałam na czytniku od dawna. Przyznanie Autorowi nagrody Nike przyspieszyło moją decyzję, ale dopiero zachęta Elwiry, autorki bloga Księgarka na regale sprawiła, że zaczęłam czytać. Mam nadzieję, że ja również kogoś z Was zachęcę.

PS Marcin Wicha – grafik, rysownik, pisarz. W listopadowym wydaniu dwumiesięcznika „Książki. Magazyn do czytania” możecie przeczytać ciekawą rozmowę Michała Nogasia z Marcinem Wichą.

Ocena: 5/6 czytaj więcej
©Na czytniku
Szara matowa okładka, na niej tylko autor, tytuł i nazwa wydawnictwa. Wielkie litery na niewielkich rozmiarów książeczce. I jeszcze to zagięte „em”! Przedmiot zupełnie inny od tych, które mają nas mamić na witrynach księgarń. Przygaszony, niepozorny, smutny. [Można się zastanawiać, czy rzeczy mogą być smutne. Sądzę, że autor zgodziłby się ze mną, że tak.] Książka, na którą moglibyśmy w ogóle nie zwrócić uwagi, a o której słusznie było głośno: Rzeczy, których nie wyrzuciłem Marcina Wichy od wydawnictwa Karakter.

I przedmioty już wiedziały. Czuły, że wkrótce będą przesuwane. Przekładane w niewłaściwe miejsca. Dotykane cudzymi rękami. Będą się kurzyć. Będą się rozbijać. Pękać. Łamać pod obcym dotykiem. (…)
Ale przedmioty szykowały się do walki. Zamierzały stawiać opór. Moja matka szykowała się do walki.
– Co z tym wszystkim zrobisz?
Wiele osób stawia to pytanie. Nie znikniemy bez śladu. A nawet jak znikniemy, to zostaną nasze rzeczy, zakurzone barykady.

Wydana prawie rok temu książka autora Jak przestałem kochać design? to opowieść o jego matce, którą zdają się snuć osierocone przez nią rzeczy. Rozprawiając się z pozostawioną w mieszkaniu „masą spadkową”, Wicha przywołuje wspomnienia związane z jej właścicielką. Pisze o piętrzących się stosach książek (od których nikt nie chce go uwolnić), żeby wyrazić wagę kultury słowa w życiu matki. Pisze o rytualnie gromadzonych przedmiotach i o tym, jak rodzice szykowali dom na ich przybycie, żeby uwydatnić uważność i troskę, jaka należy się temu, co mamy w posiadaniu.
Ze stworzonego z synowską czułością portretu wyłania się jednak obraz osoby, dla której najważniejsi byli ludzie. Od rodziny bardziej liczyli się przyjaciele, ci na całe życie, bowiem to oni – z wyboru, a nie tylko z przyrodzenia – trwają przy nas. Liczyła się także młodzież (matka autora zajmowała się poradnictwem zawodowym). W człowieka trzeba wierzyć, pomóc mu się ukierunkować, pozwolić się mylić i naprawiać błędy. Kobieta kierująca się tą dewizą była przy tym bardzo wymagająca i powściągliwa, szczera, wręcz dosadna. Po jej śmierci nadszedł czas na zrobienie porządku z tym, co pozostawiła po sobie. Z rzeczami stanowiącymi dowód jej istnienia; ale przede wszystkim ze wspomnieniami i emocjami, które uparcie porzucona materia przywołuje.

[Matka] nie pozwalała kombinować ze słowami – wspomina Wicha. Z lektury książki można wywnioskować, że obojgu bliskie były i są Wittgensteinowskie zasady: „O czym nie można mówić, o tym trzeba milczeć” i „Granice mego języka są granicami mego świata”. Rzeczy, których nie wyrzuciłem to bowiem precyzyjna, zakorzeniona w drobiazgowo uchwyconej rzeczywistości opowieść o stracie. Pełna krótkich, rwanych fraz wyrażających silną emocjonalność (poczucie pustki, smutek i tęsknotę, ale nie rozgoryczenie czy gniew) oraz bezsilność wobec śmierci. Wybrzmiewają one szczególnie w ostatniej części książki, stanowiącej zapis ostatnich dni życia matki. Nie oznacza to jednak niedbałości czy językowego chaosu – to książka napisana pięknym, bogatym językiem. Przywołane wspomnienia nie są pozbawione humoru, który pozwala nieco odciążyć trudny i niewesoły temat.
Zazwyczaj zagłuszani przez człowieka nieożywieni świadkowie egzystencji i odchodzenia głównej bohaterki pozwalają autorowi przywołać ją do życia, a troska o dalszy los stawianych przez lata zakurzonych barykad dają zajęcie i odsuwają na bok koncentrację na własnym bólu. Wicha otwiera się przed czytelnikiem, obnaża swoją prywatność, ale w jego książce nie ma miejsca na łzy. Jego intymna retrospektywna opowieść, zbiór wydartych przeszłości wspomnień, nosi pewne znamiona uniwersalności. Autor bynajmniej nie oswaja odchodzenia i śmierci osób dla nas najbliższych, ale podpowiada, jak docenić ich wpływ na nasze ukształtowanie oraz jak kultywować pamięć o nich. To czyni tę książkę tym bardziej ważną i potrzebną.

Rzeczy, których nie wyrzuciłem to książka poruszająca, ale stroniąca od moralizatorstwa i pouczeń w kwestii tego, jak pozbierać się po stracie najważniejszej osoby. Raczej potwierdzająca, że takiej uniwersalnej instrukcji nie ma i nie będzie. Nie sądzę zresztą, żeby autorowi przyświecał taki cel. Wicha robi coś więcej: pokazuje, że pamięć i szacunek sprawiają, iż umarli nie całkiem odchodzą. Wzrusza, nie będąc ckliwym. Trafia głęboko, nie mnożąc słów ponad potrzebę. Wielka mała książka.

Ocena: 6/6
czytaj więcej
©do dzieła
I znowu mam wyrzuty sumienia, bo Rzeczy, których nie wyrzuciłem nie podobały mi się tak, jak wedle wszystkich wskazań powinny. Zakochałam się w poprzedniej książce autora, Jak przestałem kochać design i chyba ta miłość stanęła mi nieco na przeszkodzie. Zapraszam.

Punktem wyjścia do opowieści o matce autora jest porządkowanie rzeczy po jej śmierci. Masy spadkowej, jak nazywa to Wicha, wskazując jak ironiczne, ale i niedelikatnie jest to stwierdzenie. Książka została podzielona na trzy części. W Kuchni mojej matki autor opowiada o rzeczach, głównie książkach, i faktach z nimi związanych. Słowom najbliżej do klasycznych wspomnień: to wszystkie sceny związane właśnie z mową i opowieściami rodzinnymi. Wreszcie Śmiech w odpowiednich momentach przybliża nam obrazy z umierania bohaterki.

Wszystkie wady i zalety Rzeczy, których nie wyrzuciłem łączą się moim zdaniem z ich podobieństwami względem Jak przestałem kochać design. Podobna jest forma. W poprzedniej powieści rozdziały mogły równie dobrze stanowić osobne felietony. Tutaj wiążą się one ze sobą bardziej, ale mają ten sam luźny charakter. Wicha ponownie przedstawia dane zjawisko (tam współczesny polski design, tutaj swoją matkę) przy pomocy nieznaczących anegdotek, drobnych epizodów, rzeczy budzących wspomnieniach. Z drobnych elementów buduje kompleksowy i wielowymiarowy portret ukochanej osoby.

I robi to w charakterystyczny sobie sposób, z humorem i złośliwością, lekko wzdragając się jakby przed sentymentalizmem (najlepiej uwidacznia to scena z panią z zakładu pogrzebowego), co jednak książce wychodzi tylko na dobre. Jednakże. Owo podobieństwo formy w pewnym momencie przestaje być zaletą. Jest ona niemal identyczna, jak w przypadku Jak przestałem kochać design, i na tyle charakterystyczna, by zachować świeżość wyłącznie przez jedną książkę. Podejrzewam, że gdybym sięgnęła po nie w odwrotnej kolejności, efekt byłby taki sam. To za dużo jak na indywidualny styl autora i takie powtarzanie się po prostu nie działa.

Jest to jednak świetna opowieść o radzeniu sobie z odejściem ukochanej osoby. Wicha nie gloryfikuje matki, ale z jego książki tchnie miłość i szacunek do niej. Pragnę też zwrócić uwagę, że ważną rolę odgrywają tutaj książki (bo to one głównie są rzeczami, których Wicha nie wyrzucił) oraz Zagłada, która wisiała nad całym życiem matki autora (oboje rodzice byli Żydami), mimo że urodziła się już po wojnie. To lektura na jeden dzień, a od tego autora nie sposób się oderwać. Polecam. Choć nie tak bardzo, jak Jak przestałem kochać design.

Ocena: 4/6 czytaj więcej
©Między sklejonymi kartkami
Komentarze dotyczące książki:
  • Awatar

    Wyjątkowy zbiór esejów. Bardzo osobista, intymna i wzruszająca opowiesć o matce autora. Polecam, bo warto.

  • Awatar

    Kto nie czytał, niech przeczyta. Piękne wspomnienia, niepozbawione humoru.

  • Awatar

    Lektura wzruszająca i dająca wiele do myślenia. Zapadła we mnie - chyba najmocniej to wspomnienie, że matka autora nie chciała mieć więcej dzieci w obawie przed wojną: gdyby mieliby być znów zaganiani do pociągów i wywożeni w nieznane, jedno dziecko mogłaby utrzymać na rękach, z każdym więcej rozłączyłby ją napierający tłum. Straszne. Ale lektura bardzo dobra.

  • Awatar

    Lektura naprawdę wzruszająca - a przecież są to tylko drobne fragmenty wspomnień. Warto!

Warto zerknąć