
Dzień dobry, północy
Literatura / Obyczajowa
damy Ci znać, kiedy oferta będzie dostępna.
Przejmująca historia dwojga robinsonów, którzy zmagają się z tęsknotą, miłością, żalem i walczą o przetrwanie w odmienionym świecie. Oryginalna, głęboko ludzka, a do tego znakomicie napisana powieść!
Augustine od lat bada gwiazdy w odległych placówkach naukowych. Do obserwatorium, w którym pracuje, docierają informacje o katastrofie. Naukowcy muszą pilnie opuścić ośrodek badawczy, ale astronom odmawia wyjazdu. Samotnie czeka na nadejście nocy polarnej na kole podbiegunowym, do którego – jak sam mówi – pasuje jego wnętrze.
W tym samym czasie pojazd kosmiczny z astronautką Sully na pokładzie zmierza w kierunku Ziemi. Wszystko przebiega zgodnie z planem, aż do momentu, kiedy członkowie załogi tracą łączność z centrum kontroli lotów. Uświadamiają sobie, że prawdopodobnie nie uda im się wrócić do domu.
Losy Augustine i Sully się splatają. Łączy ich samotność. Najgłębsze, dojmujące poczucie niespełnienia. Dwoje ludzi kochających gwiazdy.
„«Good Morning, Midnight» to niezwykła powieść. Lily Brooks-Dalton, utalentowana debiutantka, świetnie opisuje samotne miejsca, czy jest to zimny nieskończony wszechświat, czy najgłębsze zakątki ludzkiego serca” – Colson Whitehead.
„Naprawdę oryginalna powieść i głęboko ludzka... Ta piękna historia przypomina, jak bardzo pragniemy więzi – z najbliższymi, z nieznajomymi, z samymi sobą. Zaczynamy zdawać sobie sprawę, że choć dzieli nas czas i odległość, w obliczu samotności i pustki wiąże czułość i zrozumienie. Fascynująca historia, która zaskakuje i inspiruje na każdym kroku” – Keith Scribner.
-
Katarzyna • 20/05/2017
Augustine to wybitny naukowiec u kresu swych dni. Mężczyzna, który od lat bada gwiazdy w odległych placówkach, udał się przed kilku laty na koło podbiegunowe z nadzieją dokonania jeszcze jednego, przełomowego odkrycia przed śmiercią. Jednak gdy pewnego dnia do obserwatorium docierają informacje o katastrofie i wszyscy uczeni w popłochu się ewakuują, Augustine świadomie podejmuje decyzję o pozostaniu w centrum badawczym. Starszy mężczyzna uważa, że tu, z dala od ludzi, wśród gwiazd, spokojnie spędzi swoje ostatnie dni. Pogrążony w marazmie badacz odkrywa jednak, że jakimś cudem razem z nim w obserwatorium została mała dziewczynka, Iris, i niechętnie podejmuje się opieki nad dzieckiem. W końcu są tutaj – a może na całej planecie? – zupełnie sami.
Sully natomiast jest mocno zaniepokojona kompletnym brakiem sygnałów z Ziemi. Morale wśród załogi spadają, a duma z powodu odkryć dotyczących Jowisza blaknie, cóż bowiem po nawet najwspanialszych odkryciach, gdy nie ma się nimi z kim podzielić? Gdy serce ściska strach o pozostawionych na Ziemi bliskich? Zapewne w kosmosie najmocniej można poczuć kruchość człowieka i tym gwałtowniej zapragnąć prostych, codziennych czynności: spaceru na świeżym powietrzu, ciepła słonecznych promieni, ćwierkania ptaków. Sully, nie ustając w próbach nawiązania łączności, wspomina dawne, szczęśliwe dni ze swoim (teraz byłym) mężem i próbuje wydobyć z dna pamięci wszystkie chwile z córką, licząc mocno, że nie były one ich ostatnimi wspólnymi przeżyciami.
Samotność Sully nie była wyborem, choć kobieta wyrzuca sobie, że zbyt mało uwagi i starań poświęciła rodzinie, stawiając na karierę naukową, Augustine jednak świadomie wybrał życie bez zobowiązań:
To nie była sprawa osobista – nigdy. Chciał poznać granice miłości, zobaczyć, jaka flora rośnie po drugiej stronie, jaka zamieszkuje tam fauna. A zakochanie, pożądanie – czy różnią się od siebie? Czy tylko inaczej się objawiają? Pragnął zrozumieć te rzeczy naukowo, eksperymentować z ograniczeniami miłości, jej słabościami. Nie chciał jej odczuwać, tylko badać. To było jego hobby.
W ten sposób mężczyzna przeżył całe życie, na starość jednak budzą się w nim niespodziewane uczucia.
Powieść Lily Brooks-Dalton to niezwykle oszczędna i minimalistyczna historia o samotności, tęsknocie, miłości i żalu. Podziwiam tę powściągliwość, łatwo bowiem przy takich tematach popaść w sentymentalizm, postawić na nadmierne rozbuchanie emocji, łzawe opowieści obliczone na tanie wzruszenia. Tu tego nie ma, a jednak (mimo to) „Dzień dobry, północy” porusza i daje do myślenia. Ta niepozorna książeczka jest napisana pięknym językiem, dzięki której czytanie jest przyjemnością przełamaną gorzką refleksją na temat tego, co w życiu najważniejsze: relacji z najbliższymi.
Brooks-Dalton mimowolnie wyzwala w czytelniku refleksje o tym, jak sam traktuje ludzi w swoim otoczeniu i czy naprawdę docenia to, co ma. Otwarte zakończenie wątku Sully może się niektórym nie spodobać, jednak w moim odczuciu bardzo pasuje do tej delikatnej, przesyconej melancholią historii. Dwie osobne opowieści (ta „kosmiczna” i ta z koła podbiegunowego) przeplatają się, by w pewnym momencie na chwilę się zetknąć, i tylko czytelnik wie jak ważne było to krótkie spotkanie. To nie jest opowieść o kosmosie ani o gwiazdach: trochę może jest o odkryciach naukowych, ale przede wszystkim mówi o ludziach. Tylko tyle i aż tyle. To bardzo dobra proza, którą zdecydowanie warto poznać.
Ocena: 5/6