
Małe życie
ebook: mobi (kindle), epub (ipad)
33.90 zł | |||
40.79 zł Lub 36.71 zł | |||
47.99 zł | |||
47.99 zł Lub 43.19 zł | |||
40.90 zł | |||
41.39 zł | |||
kliknij aby zobaczyć pozostałe oferty (2) |
Poruszający obraz dojrzewania, w którym sukces, trauma i przyjaźń stanowią jedno. Najgłośniejsza amerykańska powieść 2015 r. Wzbudziła falę zachwytu i zarazem gorącą dyskusję wśród krytyków i czytelników. Proza w całym swoim pięknie opisująca doświadczenie zła, granice ludzkiej wytrzymałości i tyranię pamięci.
Pochodząca z Hawajów amerykańska pisarka opisuje kilkadziesiąt lat z życia czterech przyjaciół. Bohaterów powieści poznajemy w chwili, gdy kończą studia i przenoszą się do Nowego Jorku. Przetrwanie, nie mówiąc już o sukcesie, w jednym z najwspanialszych miast świata nie jest łatwe, lecz szczęście wydaje się im sprzyjać. Pełen temperamentu JB jest malarzem i z czasem zaczyna brylować w kręgach nowojorskiej bohemy. Malcolm zostaje uznanym architektem, a Willem robi błyskotliwą karierę aktorską. Najbardziej tajemniczy z nich, Jude, przejawia wybitny talent matematyczny, jako prawnik również odnosi sukces za sukcesem. W przeciwieństwie do przyjaciół nigdy jednak nie wspomina o swojej przeszłości ani o rodzinie, choć poważne problemy zdrowotne i emocjonalne wskazują na to, że w jego życiu wydarzyło się coś, o czym nie potrafi zapomnieć.
Willem, Malcolm i JB stopniowo będą odkrywać straszną prawdę, która kładzie się cieniem na całym życiu przyjaciela. Nieuchronnie nadchodzi dla nich czas trudnej próby empatii i dojrzałości. Co będą gotowi poświęcić, by ratować Jude’a, pogrążającego się w mroku?
„Małe życie” to poruszająca do głębi powieść o codziennym bytowaniu w wielkim mieście, które daje szansę na zapomnienie o przeszłości, oraz o bólu, który nie pozwala zapomnieć o przeszłości. To proza, która w całym swoim pięknie opisuje doświadczenie zła, granice ludzkiej wytrzymałości i tyranię pamięci.
Powieść „Małe życie” w Ameryce i w Anglii odniosła ogromny sukces wśród krytyków i czytelników – trafiła do finału Nagrody Bookera i National Book Award, otrzymała prestiżową Kirkus Prize, znalazła się na czele rankingów najlepszych powieści 2015 roku sporządzonych przez najważniejsze tytuły prasowe, rozgłośnie radiowe i portale internetowe (m.in. „The New York Times”, „The Washington Post”, „The Wall Street Journal”, „The Guardian”, „The BuzzFeed”, „The Goodreads, Oprah”). Prawa do opublikowania powieści dotychczas sprzedano do dwudziestu krajów.
Historia ta opowiada o losach czwórki przyjaciół, młodych ludzi, którzy poznali się i zaprzyjaźnili w college’u. Żyją w środowisku, w którym w zasadzie nie istnieją problemy rasowe, a homoseksualne przygody też nie są czymś, nad czym bohaterowie mieliby się zastanawiać zbyt długo. Jednak ten książkowy Nowy Jork jest trochę dziwny, a czytelnik zaczyna to odczuwać stopniowo i coraz wyraźniej. Jeśli obserwujemy bohaterów przez kilkadziesiąt lat ich życia, a najskromniej licząc przez około trzydzieści, to miejsce, w którym żyją też powinno się zmieniać. Tego jednak nie widzimy, choć logika mówi nam, że ta historia powinna się skończyć całkiem niedawno. Czy ktoś żyjący w Nowym Jorku nie zauważyłby ataku na WTC w 2001 roku? Skoro ten Nowy Jork jest taki poza czasem i historią, to jak należy traktować bohaterów?
Realizm magiczny
Według mnie pierwszoplanowa postać tej opowieści nie jest zbyt wiarygodna. Bohater jest sierotą wychowującym się początkowo w klasztorze. Zakonnicy znęcają się nad nim. Jeden z nich jest pedofilem, i czyni z bohatera męską prostytutkę. To powoduje, że tak skopany przez życie chłopak nie tylko zostaje zarażony rozmaitymi chorobami, w tym wenerycznymi. Nabiera wstrętu do swojego ciała i seksualności, ale też do końca życia tnie się żyletkami, co akurat jest zjawiskiem znanym psychologii. Jednak to wszystko nie przeszkadza mu uczęszczać do dobrego college’u, skończyć prestiżowe studia, a potem zostać wziętym prawnikiem, który po latach jest człowiekiem bardzo zamożnym. Nie byłoby to tak fantastyczne, gdybyśmy mówili o czasach dzisiejszych, ale realizm każe nam te wydarzenia umieścić w w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia, a może i wcześniej. Nieszczęścia, których obiektem stał się Jude, bo tak ma na imię najważniejsza postać powieści, wyczerpują możliwości zła. W zasadzie wszyscy wokół niego, od szkolnych kolegów zaczynając, są wcieleniem dobra. Wydaje się to również niezbyt realistyczne.
Jest jeszcze wiele innych elementów, które powodują, że chwilami mamy wrażenie obcowania z kolejną wersją Ani z Zielonego Wzgórza. Jednak nie chcę ich wymieniać, aby nie zepsuć obcowania z książką tym, którzy jednak po nią sięgną.
Kolejnym zgrzytem książki jest całkowity bałagan narracyjny. Powoduje to, że lektura chwilami jest mało przyjemna. Mamy tam tradycyjnego narratora w trzeciej osobie, ale też postacie występujące w książce w pewnych momentach przejmują narrację, a spora jej część jest czymś w rodzaju monologu lub listu jednej z postaci do innej, która już nie żyje. Do tego dochodzą jeszcze spore fragmenty retrospekcyjne, które również nie ułatwiają odbioru. Jest to męczące dużo bardziej niż w Atlasie chmur, gdzie stylistycznie i narracyjnie jest podobny zabieg, ale znacznie doskonalszy. Z kolei chropowatość stylu przywołuje narrację w Grze o tron, ale brak w niej konsekwencji George’a R.R. Martina.
Jednak jest w tej powieści coś, co powoduje, że warto przebrnąć przez te osiemset stron. Pojawia się w niej wątek miłości Jude’a i drugiego z bohaterów – z pochodzenia Skandynawa – Willema. I w tym momencie powieść staje się liryczna, ta trudna miłość przedstawiona jest bez cukierkowatości, z delikatnością, a jednocześnie w żaden sposób nie można przez to książki zaliczyć do jakiegoś tam nurtu gejowskiego, jak kilka innych ważnych dzieł współczesnej sztuki. To nie jest opowieść o miłości homoseksualnej, ale o prawdziwej miłości – trudnej, pełnej poświęcenia i dobroci. Ta część książki jest bardzo poruszająca i prawdziwa w swojej wymowie.
Ocena 5/6
czytaj więcej
Zacznijmy od początku: Nowy Jork, czwórka przyjaciół. J.B. - homoseksualny malarz z dobrymi perspektywami. Malcolm - architekt, który nie wie, co chce zrobić ze swoim życiem. Willem - aspirujący aktor, który na razie dorabia w restauracji. Oraz Jude - wrażliwy początkujący prawnik, najbardziej z całej czwórki zamknięty w sobie. Pierwsze sto stron, to drobiazgowy opis ich codziennego życia oraz problemów. Potem wszystko się zmienia. To Jude i jego życie zaczyna angażować większość naszej uwagi, jego przyjaciele pozostają gdzieś w tyle.
Tutaj na chwilę się zatrzymamy. Przez dłuższy czas optowałam za tezą, że ta zmiana "tematu" powieści to kwestia złego rozplanowania. Tyle że to średnio trzyma się kupy. Małe życie jest pod innymi względami zbyt dobre, by autorka miała popełnić tak idiotyczny błąd. I, co najważniejsze, nie poprawić go, zwłaszcza w świetle faktu, iż swojej debiutanckiej powieści, Ludziom na drzewach, poświęciła kilkanaście lat. Poza tym ewolucja tematu jest niezwykle płynna i naturalna. Oraz najwyraźniej celowa.
Punktem wyjścia jest więc portret czterech przeciętnych (i cholernie uprzywilejowanych - sic!) mężczyzn, przyjaciół. Zdają się oni żyć po prostu swoim małym (i cholernie uprzywilejowanym - sic!) życiem, bez większych dramatów czy nieprawdopodobnych zdarzeń. I nagle okazuje się, że jeden z nich przeżył w przeszłości naprawdę straszne rzeczy, i że nikt o tym nie wie. W tym miejscu Małe życie to powieść o "przegapionych" ludzkich tragediach. O traumach, które ofiara może starać się ignorować, ale tak naprawdę których nigdy się nie pozbędzie, i które w końcu się ujawnią i zwyciężą.
Tutaj mam jednak również dwa zastrzeżenia. Po pierwsze: żal mi porzuconych historii pozostałej dwójki (bo Willem akurat otrzymuje porcję naszej uwagi). Zwłaszcza Malcolma - frustrujące jest zobaczyć, że ze swoimi problemami poradził sobie gdzieś w międzyczasie, pomiędzy jednym występem a drugim. Po drugiej: sam charakter traum Jude'a. Cocteau & Co. odwołuje się tu do estetyki queer i wedle mojej szczątkowej wiedzy taka interpretacja trzyma się kupy. Jedno jest pewne: Jude przeżywa zbyt wiele złych rzeczy, żeby mieścić się w ramach nawet najmniejszego prawdopodobieństwa. Tragedia goni tragedię, czasami wiążę się z poprzednią, a czasami ma charakter zupełnie przypadkowy. Sieroctwo, molestowanie seksualne, prostytucja dziecięca, kalectwo, toksyczny, przemocowy związek... I jeszcze kilka rzeczy. I choć same wydarzenia trącą mocną dramą, to coś sprawia, że powieść da się czytać bez zgrzytania zębów. To realizm psychologiczny. Połączenie jego oraz nieprawdopodobnie dramatycznych zdarzeń daje efekt niemal katartyczny.
Nieco inaczej rzecz się ma z realizmem emocjonalnym bohaterów. Spotkać można trochę opinii, wedle których Jude i Willem są niezwykle kobiecy, a ich orientację seksualną autorka traktuje w zbyt umowny sposób. Byłabym nawet skłonna się z tym zgodzić, gdyby nie pewne ogólne wrażenie wyniesione z lektury. To nie tak, że Yanagihara "nie umie w płcie". Ona zdaje się do pewnego stopnia świadomie ignorować ich rolę. Stąd na przykład unikanie określenia Willema jako biseksualnego. Autorka jakby chciała, abyśmy nie postrzegali ich związku przez pryzmat płci. W tym świetle ich relacja romantyczna, a potem seksualna, jawi się jako zwieńczenie przyjaźni i bliskości między dwoma osobami, na którą płeć nie ma większego wpływu. Nie rozpatrywałabym więc tego wątku pod względem ewentualnej "realistyczności", po prostu przyjęła go bez zastrzeżeń.
O czym więc jest Małe życie? Nie wiem. I nie wiem, czy można je w ogóle wpisać w jakąś spójną tematykę. Jest jednak pozycją naprawdę intrygującą oraz głośną, co według moich standardów już czyni ją wartą poznania. Dla mnie na pewno będzie stanowić ważny punkt odniesienia przy okazji innych lektur. I może kiedyś znajdę kolejne jej dno.
Ocena: 4/6 czytaj więcej
-
Natalia • 04/08/2018 -
Avenius • 27/05/2017 -
Kinga • 14/12/2016 -
Ola • 30/08/2016 -
Thelksinoe • 04/07/2016
Małe życie Hanyi Yanagihary przeleżało na moim regale sporo czasu. Kupione niedługo po wydaniu, sukcesywnie odstraszało gabarytami. Jako, że niedawno skończyłam równie opasłego Szczygła Donny Tartt, nie miałam zbytniej ochoty znów zagłębiać się w historię opisaną na ośmiuset stronach. Uznałam jednak, że dwutygodniowy urlop to dobry moment – relaksując się nad morzem chętnie poznam głównych bohaterów: JB, Malcolma, Jude’a i Willema.
Dwa tygodnie nie wystarczyły.
Małe życie zostało okrzyknięte najgłośniejszą amerykańską powieścią i największym wydarzeniem literackim 2015 roku. Książka została nominowana do prestiżowych nagród, przetłumaczona na wiele języków i określona jako arcydzieło. Jest to historia czterech przyjaciół, którzy poznają się w college’u i wspólnie postanawiają zamieszkać w Nowym Jorku. Każdy z nich zostaje „kimś”. JB znanym malarzem, Malcolm świetnym architektem, Willem rozpoznawalnym aktorem, a Jude niepokonanym prawnikiem. Po pierwszych stu stronach, które – przyznaję – nieco mnie nużyły, byłam przekonana, że doskonale przewidziałam, o czym będzie ta książka. Pomyślałam „Czterech kumpli będzie się bawić, a Yanagihara zrobi wokół tego duży szum i na tym się skończy”. Tymczasem okazało się, że zbyt szybko i niesprawiedliwie oceniłam zamysł autorki. To nie była książka o imprezujących przyjaciołach. I zupełnie nie było w niej szumu. Był ból. Przeraźliwy, wypełniający wszystkie żyły i tętnice, powodujący niejednokrotnie odruch wymiotny. Tak, jakby pisarka chciała, żebyśmy poczuli choć trochę, co przeżywał Jude – bo to on stanowi kanwę opowieści. To jego nikt nie nauczył, że żyletki nie służą do zabawy. Nie miał go kto nauczyć, bo w swoim dzieciństwie nie spotkał nikogo, kto nauczyłby go czegokolwiek istotnego. Jego życie było błędem innych ludzi, wynikiem ich okrucieństwa, psychoz, patologii i braku człowieczeństwa. Na ośmiuset stronach poznajemy jego życie, sposoby radzenia sobie z przeszłością, bólem i brakiem motywacji.
Nie polubiłam go. Było mi go żal, ale to, co robił w swoim dorosłym życiu doprowadzało mnie do szału. Odkładałam książkę co jakiś czas, wściekając się na niego i klnąc na Yanagihare (ostatnio takie emocje wzbudziła we mnie Pozorność Natalii Nowak-Lewandowskiej). Po głowie chodziło mi ciągle jedno pytanie „Jak tak można?!”.
I kiedy już minęły dwa tygodnie urlopu, a mnie zostało jeszcze około stu stron do przeczytania, postanowiłam, że odpuszczam. Nie dam rady. Teraz wiem na pewno, jak to się skończy. Jednak to nie w moim stylu. Dokończyłam. Nie wszystko było tak, jak przewidziałam. Przykleiłam się do fotela robiąc coraz większe oczy i zastanawiając się, jak mogło do tego wszystkiego dojść.
Z regału spadła już kolejna książka do przeczytania. Przekartkowałam ją, przeczytałam kilkanaście stron i wróciłam do Małego życia. Otwieram je na przypadkowych stronach, jeszcze raz przypominam sobie tą historię i myślę, ile przyjaźń może wnieść, znieść i jak bardzo można się w swoim życiu pogubić, gdy nie pozwoli się sobie pomóc. Myślę, jak to dobrze mieć obok siebie prawdziwego przyjaciela, miłość oraz szacunek i jak bardzo może to trzymać przy życiu. I jak wielkie spustoszenie może siać brak tego wszystkiego.
Ocena: 6/6 czytaj więcej