
4.02 / 5.00 (liczba ocen: 1560)
Dożywocie
ebook: mobi (kindle), epub (ipad)
Cykl: Dożywocie (część 1)
Wydawca: Wydawnictwo Fabryka Słów
Kategoria: Literatura / Fantastyka / Fantasy
E-book - polecana oferta:
19.90 zł
Audiobook - najniższa cena:
30.91 zł
wciąż za drogo?
19.83 zł | |||
19.90 zł | |||
27.19 zł Lub 24.47 zł | |||
28.79 zł Lub 25.91 zł | |||
22.90 zł | |||
27.59 zł | |||
kliknij aby zobaczyć pozostałe oferty (2) |
Początkujący pisarz dziedziczy dom z zamieszkującymi go dożywotnikami. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że mieszkańcy willi to ferajna, która każdego może przyprawić o kolorowy zawrót głowy…
Nowy właściciel znajduje w swej gotyckiej willi naiwnego anioła, rozmiłowanego w gotowaniu morskiego potwora, widmo romantycznego poety, cztery utopce, kotkę o bardzo ostrych pazurach oraz dziwnego królika! Jeden człowiek nie podoła tej ferajnie – szaleństwo czai się za progiem!
Pełna humoru opowieść o mocno nietypowej grupie bohaterów. Przekonajcie się, czy warto było odziedziczyć Lichotkę!
Marta Kisiel została nominowana do Literackiej Nagrody Fandomu Polskiego im. A. Zajdla za powieść „Nomen Omen”.
Rodzina to niekoniecznie żona i rozsiane z nią dzieci. Rodzina to ludzie...no, nie zawsze, ale przeważnie ludzie, z którymi chcesz się dzielić każdą chwilą, dobrą lub nie.
Nadzieja jednak, jak powszechnie wiadomo, słynie z tego, że matkuje osobom, którym natura poskąpiła inteligencji, braki nadrabiając naiwnością.
Polska, kraj od tysiąca lat chrześcijański, a tymczasem główny bohater wprowadza się do starego domiszcza, w którym jest pełno dziwnych stworów. Jedyny, którego jakoś tam można z tradycją religijną skojarzyć, to Anioł Stróż. Tylko ten Anioł Stróż ma na imię Licho, jest niewiele większy od misia koala, ma celofanowe szeleszczące włosy, chodzi w kusej koszulce i wściekle różowych bamboszach, a na dodatek nie nosi majtek. Reszta tych dziwnych lokatorów ma wyraźnie pogańskie korzenie. Utopce nie są wśród nich najdziwniejsze.
I w ten sposób Konrad Romańczuk, początkujący pisarz i przemęczony copywriter rozpoczyna nowy rozdział w swoim życiu. Licho jest aniołem, który uwielbia sprzątać, a poza tym ma alergię na pierze z własnych skrzydeł. O sobie samym mówi w rodzaju nijakim i jest wyraźnie niedowartościowany. Pod podłogą mieszka Krakers, coś w rodzaju magicznej ośmiornicy, która w tym domu gotuje i piecze. Do tego jeszcze Szczęsny – widmo romantycznego samobójcy – który jest trudny do zniesienia, a na dodatek ucieleśnia się tak bardzo, że na koniec ma romans z agentką literacką Konrada. Jeśli dodamy do tego driadę i utopce, to mniej więcej będziemy wiedzieć, czym jest to tytułowe „dożywocie”.
Marta Kisiel przejawia spory talent w przedstawianiu tych dziwacznych charakterów w sposób ironiczny i zabawny zarazem. Być może powieść nie jest idealnie spójna, niekiedy mamy wrażenie, że brakuje autorce pomysłu na fabularne dopracowanie akcji, ale przechodzimy nad tym do porządku dziennego, bowiem spektrum charakterów w książce jest niesamowite, a dialogi prowadzone są po mistrzowsku. Zdecydowanie warto polecić tę książkę nie tylko tym, którzy lubią fantastykę. Powieść jest też dowodem, że w naszych starych i czasem niesłusznie zapomnianych dawnych tradycjach ludowych wciąż drzemie ogromny potencjał literacki.
Ocena 5/6
I w ten sposób Konrad Romańczuk, początkujący pisarz i przemęczony copywriter rozpoczyna nowy rozdział w swoim życiu. Licho jest aniołem, który uwielbia sprzątać, a poza tym ma alergię na pierze z własnych skrzydeł. O sobie samym mówi w rodzaju nijakim i jest wyraźnie niedowartościowany. Pod podłogą mieszka Krakers, coś w rodzaju magicznej ośmiornicy, która w tym domu gotuje i piecze. Do tego jeszcze Szczęsny – widmo romantycznego samobójcy – który jest trudny do zniesienia, a na dodatek ucieleśnia się tak bardzo, że na koniec ma romans z agentką literacką Konrada. Jeśli dodamy do tego driadę i utopce, to mniej więcej będziemy wiedzieć, czym jest to tytułowe „dożywocie”.
Marta Kisiel przejawia spory talent w przedstawianiu tych dziwacznych charakterów w sposób ironiczny i zabawny zarazem. Być może powieść nie jest idealnie spójna, niekiedy mamy wrażenie, że brakuje autorce pomysłu na fabularne dopracowanie akcji, ale przechodzimy nad tym do porządku dziennego, bowiem spektrum charakterów w książce jest niesamowite, a dialogi prowadzone są po mistrzowsku. Zdecydowanie warto polecić tę książkę nie tylko tym, którzy lubią fantastykę. Powieść jest też dowodem, że w naszych starych i czasem niesłusznie zapomnianych dawnych tradycjach ludowych wciąż drzemie ogromny potencjał literacki.
Ocena 5/6
©Autorski przewodnik kulturalny
Dożywocie Marty Kisiel to napisane kwiecisto-ironicznym stylem urban fantasy, którego centralnym punktem jest dwustuletni eklektyczno-gotycki dom z wieżyczką, zwany Lichotką. A do owego jedynego w swoim rodzaju budynku, wbrew intensywnym staraniom siły wyższej, przybywa właśnie rozklekotanym Tico nowy właściciel, Konrad Romańczuk, aktywny literat nieco po trzydziestce. Jego zdziwienie nie ma granic, gdy odkrywa, kto jeszcze zamieszkuje jego dopiero co odziedziczone włości...
Do lokatorów zaliczają się początkowo: uczulony na puch i lubiący sprzątać anioł Licho, cztery utopce, wredna kotka Zmora, zjawa któregoś z poprzednich paniczów o imieniu Szczęsny, a także jedyny w swoim rodzaju (a zarazem gatunku) kucharz Krakers. Ta kolorowa czeredka jest w stanie w mig doprowadzić każdego do rozstroju nerwowego, nic więc dziwnego, że świeżo upieczony dziedzic zaraz po objęciu majątku zarządza remont i planuje sprzedaż kłopotliwej budowli. Oto jak reaguje na wypowiedzi Szczęsnego: Brwi Konrada chyba też chciały się pobujać, acz z dala od wszelkiej poezji. Powędrowały powolutku w stronę czoła.
Jak łatwo się domyślić, każda z postaci dostarcza właścicielowi wszelkiego rodzaju kłopotów, ma przy tym swoje wady, jak i zalety. Anioł Licho ma delikatną, artystyczną duszę i jest rozbrajający jak małe dziecko, Szczęsnego trzeba pilnować, by nie popełnił kolejnego samobójstwa z miłości, Zmora wbija pazurki, gdzie tylko może, Krakers zaś ciągle wysyła Konrada po zakupy spożywcze. Z całej tej nietypowej gromadki najbardziej polubiłam sympatycznego aniołka w bamboszkach, lub też kaloszkach, który zawsze mówi o sobie w rodzaju nijakim. Przy czym cel stworzenia wszystkich występujących tu bohaterów wydaje się jasny – mają być źródłem jak największej ilości zabawnych sytuacji. Przoduje w tym oczywiście jedzący i gryzący wszystko różowy króliczek Rudolf Valentino, który skrywa pewną tajemnicę...
Każdy z pięciu rozdziałów przedstawia oddzielną opowieść, w której kolorowa zgraja musi rozwiązać jakiś problem, co nie zawsze okazuje się proste: Na ten widok coś w duszy Konrada skręciło się gwałtownie w mały węzeł gordyjski i na wszelki wypadek założyło jeszcze kłódeczkę. Niezobowiązująca fabuła, podobnie jak bohaterowie oraz luźno zarysowany świat przedstawiony, jest w przeważającej części pretekstem do zaistnienia kolejnych komicznych zdarzeń.
Najmocniejszą stroną utworu jest bez dwóch zdań jego barwny, kpiarski język. Ironiczny jest nie tylko styl narratora wszechwiedzącego: W radiu jakaś bliżej nieokreślona panna zawodziła głosem udręczonej kozy na tematy damsko-męskie., również bohaterowie nie stronią od ciągłych żartów i przytyków w swoich wypowiedziach, np. Konrad mówi: Słuchaj, cholero, moja cierpliwość to nie Schengen, ma swoje granice. Autorka pozornie bez najmniejszego wysiłku przechodzi od stylu romantycznego przez pseudonaukowy do współczesnego, używając cytatów z dzieł klasyków jak i nawiązując do współczesnych filmów czy piosenek. Nie ma się więc co dziwić, że swoją umiejętnością celnego i dowcipnego podsumowania przeróżnych życiowych absurdów podbiła serca wielu czytelników. Z drugiej jednak strony język zauważalnie przytłacza pozostałe elementy utworu, czyli świat przedstawiony, fabułę i bohaterów. Ponadto zastosowany tu kwiecisty styl powoduje, że trzeba czasem uzbroić się w cierpliwość, zanim dojdzie się do sedna danego fragmentu utworu.
Drugie wydanie tej powieści zawiera specjalny prezent dla fanów, czyli nowe opowiadanie autorki zatytułowane Szaławiła. Muszę wam jednak zasugerować, abyście najpierw przeczytali Dożywocie, potem zaś Siłę niższą, a dopiero na koniec ten bonusowy utwór, inaczej czeka was spory spoiler dotyczący losów Konrada. Z tego też względu o tym opowiadaniu będzie oddzielny, nieco krótszy niż zwykle wpis.
Dożywocie jest niczym pisana sarkastyczną prozą kreskówka, albo też literacki sitcom w pięciu rozdziałach. Dlatego też budzi skrajne reakcje – jedni się nim zachwycają, doceniając wyjątkową biegłość językową autorki, inni zaś uważają, że zaserwowane tu środki stylistyczne są niczym lukier na bezie. Już po kilkunastu stronach zorientujecie się, czy odpowiada Wam humor i sposób prowadzenia opowieści przez pisarkę. Ja z jednej strony trzymam kciuki za koleżankę polonistkę, bo z takim talentem językowym bez mrugnięcia okiem pokonałaby niejednego stand-upera, z drugiej zaś gustuję raczej w historiach, które mają bardziej rozbudowany świat przedstawiony i są utrzymane w nieco poważniejszym tonie. Na zakończenie mogę jedynie doradzić, byście osobiście przekonali się, czy zaliczycie się do sympatyków czy też antagonistów Marty Kisiel i jej jedynego w swoim rodzaju stylu.
Ocena: 3+/6
©Głodna Wyobraźnia
Łużowy kłulik, wielokrotny samobójca, Zmora wcielona w kota i Licho... rozczulające Licho z celofanowymi włoskami
Nie sądziłam, że po Lesiu Chmielewskiej i Dobrym omenie stworzonym przez zacny duet Prachett & Gaiman, trafi mi się jeszcze jakaś książka, przez którą będę się tak kulgać ze śmiechu. No sprawy nie przewidziałam i kilka razy omal nie popełniłam przypadkowego samobójstwa. Boki pozrywane - dobrze, że igły i nici były w miarę pod ręką. Zdrętwienie gęby i znienawidzone uszy, które przeszkadzały mi się śmiać naokoło głowy. Spożywcze przyjemności w postaci podgryzaczy i napojów, którymi ochoczo się dławiłam. Uwierzcie mi, że odkaszlnąć z takim wykrzywieniem twarzy jest dość trudno. Koniec końców oplułam Męża, papugę, kota i chyba cały pokój. Parsknięciom nie było końca, a i pisząc te słowa podduszam się notorycznie, przypomniawszy sobie jakiś urywek. Także tego.
Młody Pisarz, rasowy mieszczuch, nieco posępny, acz człowiek wielkiego serca. Mowa o Konradzie Romańczuku, który dziedziczy niezwykłą, wiekową posiadłość po krewnych, o których istnieniu nie miał nawet pojęcia. Początkowy pesymizm, wobec Lichotki postawionej gdzieś w środku lasu, z dala od cywilizacji, i jej mieszkańców, ustępuje miejsca więzi i odpowiedzialności. Obserwujemy niejako jego przemianę, dojrzewanie dość trudne i wymagające.
Na końcu ścieżki, między drzewami stał dom. Jego dom. Dom, który jeszcze minutę temu Konrad Romańczuk, niczym jaśnie panna dziedziczka ruszająca, by objąć włości, wyobrażał sobie jako bez mała perłę w koronie, godną co najmniej Kinga - ha! gdzie tam Kinga! Hemingwaya! (...) Dom. Ceglany, ani za duży, ani za mały, ot w sam raz dla jednej rodziny, z werandą, koślawą przybudówką i...wieżyczką. Upiorną, gotycką wieżyczką rodem z kiepskich filmów grozy. Do kompletu brakowało tylko pełni, stada, nietoperzy i zasnutego mgłą cmentarzyska. (...) Podłogi, boazeria, framugi, ramy okienne, kręte schody, meble o wartości chyba tylko muzealnej - wszystko drewniane, wiekowe i bardzo stylowe. Rzeźbione w drewnie detale, kwiatki, listki, łodyżki, rozety i łuki występowały w ilościach hurtowych. Całość wyglądała jak gotycki szał ciał i uprzęży, spełniony sen szalonego stolarza.
Historia dożywotników to jedna z tych, które mnie osaczyły i zawłaszczyły sobie moje myśli. Od skończenia lektury minęło już nieco czasu, a ona wciąż za mną biega. Zresztą przede mną i nade mną również, brak mi tylko wianka na głowie i badylka w dłoni. Tylko świadomość, że istnieje drugi tom serii Dożywocie, ratuje mnie przed ciągłym siąkaniem nosem. Obawy mam jednak, co będzie, gdy już przeczytam wszystko, co Ałtorka, Marta Kisiel, dotąd napisała. Mam nadzieję, że gdzieś tam piszą się już kolejne historie.
Rozbrajający aniołek Licho dzielnie planuje i realizuje porządki w całym domu, jednocześnie wciąż kichając i siąkając nosem przez swoją alergię na pierze. Tak proszę Państwa, anioł jak każdy anioł posiada skrzydła i zmuszony jest je depilować, by chociaż odrobinę ograniczyć efekty swojego uczulenia. Płeć nieokreślona, ale bezsprzecznie ta postać pozostaje duszą Lichotki.
Jako tradycyjny Anioł Stróż Licho nie miało na wyposażeniu żadnych mieczy ognistych ani tym podobnych robiących odpowiednie wrażenie akcesoriów, mogło co najwyżej kopnąć z bamboszka.
Przede wszystkim Licho postanowiło uzbroić się po zęby. Spośród przedmiotów zgromadzonych w wieżyczce jako te najbardziej zabójcze wybrało żółte, gumowe rękawice, sięgające mu niemal po pachy, spray na mszyce oraz mopa. Od razu poczuło się większe i groźniejsze. Prawdziwy mały morderca.
Panicz Szczęsny wyprowadza wszystkich z równowagi, irytuje i złości, zarówno swoich współlokatorów w Lichotce, jak i wielu czytelników. Dla mnie jest zwyczajnie rozbrajający, z tą całą swoją romantyczną poezją, z tym bólem istnienia i nieszczęśliwą miłością. Owszem ma swoje wady, aczkolwiek bez niego cała opowieść nie byłaby tak pełna. Jego pomysły na życie po życiu i odnalezienie sensu w swojej egzystencji rodzą się z prędkością błyskawicy i kończą się konsekwentnie dokładnie tak, jak to błyskawice mają w zwyczaju. Wywraca wszystko do góry nogami, włącznie z własnym wizerunkiem, ale to co jest piękne, robi to z niezwykłym zacięciem, skrupulatnością, a nawet poświęceniem! I jeszcze to komunikowanie wierszem, w którym tak często wykorzystuje znanych twórców romantyzmu, mieszając ich słowa z osobiście popełnionymi wynurzeniami poetyckimi. Miodzio, czytajcie uważnie, co Szczęsny ma do powiedzenia.
Blond loki, zwykle opadające swobodnie na ramiona, panicz zebrał w klasyczną cebulę i związał wściekle błękitną frotką z koronkowym kwiatkiem. Efekt był wstrząsający.
- Przeszkadzały, gdym haftował na tamborku, więc je okiełznałem. - Nie wydawał się zbyt przejęty tym, że wygląda jak Fragles na sterydach.
Przedwieczny potwór składający się głównie z macek i jego zamiłowanie do gotowania to absolutny majstersztyk postaci. Niby groźny, ale dobry. Niby taki życzliwy, ale tupnąć macką też potrafi, by wszystkich dożywotników sprowadzić na właściwe tory. Pomocny i czuły, trochę jak matka tego całego bałaganu, dbająca o wszystkich, ale i potrafiąca wychowawczo pokrzyczeć.
Królik, a raczej kłulik i do tego łużowy. Zwierzątko absolutnie cudowne i niebezpieczne, z morderczym instynktem i złośliwym spojrzeniem. Nawet uszami potrafi strzygnąć znacząco. To nie żarty, takiemu kłulikowi nie można się narażać, bo skończyć się to może doprawdy fatalnie. Nie znasz dnia, ani godziny, kiedy do pięt Ci się dobierze, albo (o zgrozo!) do czegoś innego. Strach myśleć. Z drugiej strony mógłby zostać zrekrutowany na idealnego obrońcę domu, każdego złoczyńcę pognałby w diabły.
Zmora wcielona w kota, jak najprawdziwsza zmora z ludowych podań, w nocy dusi. Pakuje się na swoją ofiarę i dusi. No może poddusza, ale tylko ten kto posiada kota będzie wiedział, jak trudno takie kocie cielsko z siebie zrzucić, gdy się uwali na człowieka.
Był też York. No York jak York, przepełniony odwagą, jakiej mógłby mu pozazdrościć każdy heros. I jeszcze ta siła szczeku. Tylko niestety potwory w Lichotce są przebiegłe i podstępne, niewyobrażalnie. Z zaskoczenia go biednego wzięły. Z zaskoczenia to każdy by uciekł.
Słuchaj, cholero, moja cierpliwość to nie Schengen, ma swoje granice.
Siła książki Marty Kisiel bynajmniej nie tkwi w fabule. Ta bowiem jest dość spokojna, ot perypetie zgrai nietuzinkowych postaci. Władzę nad umysłem czytelnika zdobywa nastrojem i humorem, lekkością i swobodą w posługiwaniu się słowem. Skondensowanie potężnej dawki absurdu, doprawione mnóstwem skojarzeń i odniesień, a podane smakowicie, że na samą myśl się człowiek oślini po pas. I ja się tak ślinię wciąż, chociaż skończyłam lekturę już jakąś chwilę temu. Co więcej Ałtorka (jak sama o sobie mówi) zafundowała nam komedię charakterów, czyli zasypała nas zestawem postaci absolutnie niezwykłych i pociągających. Nie skupiła się wyłącznie na bohaterach pierwszoplanowych, ale równie wprawnie i z jakąś zaciętością przedstawiła nam cały sztab postaci pobocznych.
Rozłączył się bez pożegnania. - Ja ją kiedyś zaduszę...
- Panna, co? - Brwi Kusego rozpoczęły pełną podtekstów gimnastykę.
- Skorpion, o ile kojarzę, wyjątkowo jadowity egzemplarz. Nie, panie Kusy, nie panna - wyjaśnił, widząc całkowity brak reakcji na sarkazm. - Wampirzyca, pijawka, koszmar wcielony, potwór, poganiacz niewolników, czyli moja agentka.
Mogłoby się wydawać, że skoro ta fabuła taka niezbyt wymagająca to książka jest kompletnie pusta. A jednak nie. Sama złożoność warstwy humorystycznej to niewątpliwie duże wyzwanie, bowiem otrzymujemy nie tylko prosty dowcip słowny, lub sytuacyjny, ale niezwykle rozbudowane nawiązania cyniczno - sarkastyczne, absurd, i w tle jakiś chichot Pani Kisiel względem różnych przypadków w społeczeństwie. Nie wszystko zostało powiedziane wprost, ale kto się nie chce doszukiwać również nie musi, bo bezpośredniość niesie nie mniejszą radość.
Debiutancka powieść Marty Kisiel to istny majstersztyk, chociaż niektórym może brakować mocniejszej fabuły. Natomiast moim zdaniem wszystko zostało właśnie tak zaplanowane, by czytelnik nie szukał nie wiadomo czego między wierszami, by nie rozwiązywał skomplikowanych zagadek, a problemy natury egzystencjalnej pozostały na płaszczyźnie absurdu, do odczytania raczej z przymrużeniem oka. I ten niby brak nie przeszkadza w lekturze, a całość i tak zachowuje logikę zdarzeń i sens. Dopiero zakończenie stanowi ten moment, kiedy włos się jeży na głowie, a czytelnik wypatruje kolejnych literek, by się dowiedzieć, jak to wszystko się skończy, bo dożywotnicy znajdują się w nielichej sytuacji. Warstwa językowa to niesamowicie skomplikowany splot żartów, powiedzonek, opisów, utarczek słownych i porównań, nasączony olbrzymią ilością środków stylistycznych. Swoboda z jaką Marta Kisiel formuje kolejne zdania sprawia, że książkę czytamy błyskawicznie, oczywiście zalewając się łzami ze śmiechu. Zabawa konstrukcją i słowem w eleganckim, dopracowanym stylu to istna gratka dla czytelników.
Współcześnie nawet Mickiewicz musiałby kręcić kiepskie filmiki autopromocyjne i rzucać je gdzie popadnie w sieci, coby się wybić, a wstęp do "Ballad i romansów" zapewne zamieściłby na swoim blogasku. Dostałby słitaśne komcie, a jakiś palant o przeroście ambicji bądź pragnienia intelektu krytykowałby go za to, że pisze ballady zamiast haiku.
Zatem jeżeli potrzebujecie świetnej rozrywki na wysokim poziomie to zachęcam, nie zawiedziecie się. Marta Kisiel ląduje na mojej liście ulubionych pisarzy.
Ocena: 5/6
Nie sądziłam, że po Lesiu Chmielewskiej i Dobrym omenie stworzonym przez zacny duet Prachett & Gaiman, trafi mi się jeszcze jakaś książka, przez którą będę się tak kulgać ze śmiechu. No sprawy nie przewidziałam i kilka razy omal nie popełniłam przypadkowego samobójstwa. Boki pozrywane - dobrze, że igły i nici były w miarę pod ręką. Zdrętwienie gęby i znienawidzone uszy, które przeszkadzały mi się śmiać naokoło głowy. Spożywcze przyjemności w postaci podgryzaczy i napojów, którymi ochoczo się dławiłam. Uwierzcie mi, że odkaszlnąć z takim wykrzywieniem twarzy jest dość trudno. Koniec końców oplułam Męża, papugę, kota i chyba cały pokój. Parsknięciom nie było końca, a i pisząc te słowa podduszam się notorycznie, przypomniawszy sobie jakiś urywek. Także tego.
Młody Pisarz, rasowy mieszczuch, nieco posępny, acz człowiek wielkiego serca. Mowa o Konradzie Romańczuku, który dziedziczy niezwykłą, wiekową posiadłość po krewnych, o których istnieniu nie miał nawet pojęcia. Początkowy pesymizm, wobec Lichotki postawionej gdzieś w środku lasu, z dala od cywilizacji, i jej mieszkańców, ustępuje miejsca więzi i odpowiedzialności. Obserwujemy niejako jego przemianę, dojrzewanie dość trudne i wymagające.
Historia dożywotników to jedna z tych, które mnie osaczyły i zawłaszczyły sobie moje myśli. Od skończenia lektury minęło już nieco czasu, a ona wciąż za mną biega. Zresztą przede mną i nade mną również, brak mi tylko wianka na głowie i badylka w dłoni. Tylko świadomość, że istnieje drugi tom serii Dożywocie, ratuje mnie przed ciągłym siąkaniem nosem. Obawy mam jednak, co będzie, gdy już przeczytam wszystko, co Ałtorka, Marta Kisiel, dotąd napisała. Mam nadzieję, że gdzieś tam piszą się już kolejne historie.
Rozbrajający aniołek Licho dzielnie planuje i realizuje porządki w całym domu, jednocześnie wciąż kichając i siąkając nosem przez swoją alergię na pierze. Tak proszę Państwa, anioł jak każdy anioł posiada skrzydła i zmuszony jest je depilować, by chociaż odrobinę ograniczyć efekty swojego uczulenia. Płeć nieokreślona, ale bezsprzecznie ta postać pozostaje duszą Lichotki.
Przede wszystkim Licho postanowiło uzbroić się po zęby. Spośród przedmiotów zgromadzonych w wieżyczce jako te najbardziej zabójcze wybrało żółte, gumowe rękawice, sięgające mu niemal po pachy, spray na mszyce oraz mopa. Od razu poczuło się większe i groźniejsze. Prawdziwy mały morderca.
Panicz Szczęsny wyprowadza wszystkich z równowagi, irytuje i złości, zarówno swoich współlokatorów w Lichotce, jak i wielu czytelników. Dla mnie jest zwyczajnie rozbrajający, z tą całą swoją romantyczną poezją, z tym bólem istnienia i nieszczęśliwą miłością. Owszem ma swoje wady, aczkolwiek bez niego cała opowieść nie byłaby tak pełna. Jego pomysły na życie po życiu i odnalezienie sensu w swojej egzystencji rodzą się z prędkością błyskawicy i kończą się konsekwentnie dokładnie tak, jak to błyskawice mają w zwyczaju. Wywraca wszystko do góry nogami, włącznie z własnym wizerunkiem, ale to co jest piękne, robi to z niezwykłym zacięciem, skrupulatnością, a nawet poświęceniem! I jeszcze to komunikowanie wierszem, w którym tak często wykorzystuje znanych twórców romantyzmu, mieszając ich słowa z osobiście popełnionymi wynurzeniami poetyckimi. Miodzio, czytajcie uważnie, co Szczęsny ma do powiedzenia.
- Przeszkadzały, gdym haftował na tamborku, więc je okiełznałem. - Nie wydawał się zbyt przejęty tym, że wygląda jak Fragles na sterydach.
Przedwieczny potwór składający się głównie z macek i jego zamiłowanie do gotowania to absolutny majstersztyk postaci. Niby groźny, ale dobry. Niby taki życzliwy, ale tupnąć macką też potrafi, by wszystkich dożywotników sprowadzić na właściwe tory. Pomocny i czuły, trochę jak matka tego całego bałaganu, dbająca o wszystkich, ale i potrafiąca wychowawczo pokrzyczeć.
Królik, a raczej kłulik i do tego łużowy. Zwierzątko absolutnie cudowne i niebezpieczne, z morderczym instynktem i złośliwym spojrzeniem. Nawet uszami potrafi strzygnąć znacząco. To nie żarty, takiemu kłulikowi nie można się narażać, bo skończyć się to może doprawdy fatalnie. Nie znasz dnia, ani godziny, kiedy do pięt Ci się dobierze, albo (o zgrozo!) do czegoś innego. Strach myśleć. Z drugiej strony mógłby zostać zrekrutowany na idealnego obrońcę domu, każdego złoczyńcę pognałby w diabły.
Zmora wcielona w kota, jak najprawdziwsza zmora z ludowych podań, w nocy dusi. Pakuje się na swoją ofiarę i dusi. No może poddusza, ale tylko ten kto posiada kota będzie wiedział, jak trudno takie kocie cielsko z siebie zrzucić, gdy się uwali na człowieka.
Był też York. No York jak York, przepełniony odwagą, jakiej mógłby mu pozazdrościć każdy heros. I jeszcze ta siła szczeku. Tylko niestety potwory w Lichotce są przebiegłe i podstępne, niewyobrażalnie. Z zaskoczenia go biednego wzięły. Z zaskoczenia to każdy by uciekł.
Siła książki Marty Kisiel bynajmniej nie tkwi w fabule. Ta bowiem jest dość spokojna, ot perypetie zgrai nietuzinkowych postaci. Władzę nad umysłem czytelnika zdobywa nastrojem i humorem, lekkością i swobodą w posługiwaniu się słowem. Skondensowanie potężnej dawki absurdu, doprawione mnóstwem skojarzeń i odniesień, a podane smakowicie, że na samą myśl się człowiek oślini po pas. I ja się tak ślinię wciąż, chociaż skończyłam lekturę już jakąś chwilę temu. Co więcej Ałtorka (jak sama o sobie mówi) zafundowała nam komedię charakterów, czyli zasypała nas zestawem postaci absolutnie niezwykłych i pociągających. Nie skupiła się wyłącznie na bohaterach pierwszoplanowych, ale równie wprawnie i z jakąś zaciętością przedstawiła nam cały sztab postaci pobocznych.
- Panna, co? - Brwi Kusego rozpoczęły pełną podtekstów gimnastykę.
- Skorpion, o ile kojarzę, wyjątkowo jadowity egzemplarz. Nie, panie Kusy, nie panna - wyjaśnił, widząc całkowity brak reakcji na sarkazm. - Wampirzyca, pijawka, koszmar wcielony, potwór, poganiacz niewolników, czyli moja agentka.
Mogłoby się wydawać, że skoro ta fabuła taka niezbyt wymagająca to książka jest kompletnie pusta. A jednak nie. Sama złożoność warstwy humorystycznej to niewątpliwie duże wyzwanie, bowiem otrzymujemy nie tylko prosty dowcip słowny, lub sytuacyjny, ale niezwykle rozbudowane nawiązania cyniczno - sarkastyczne, absurd, i w tle jakiś chichot Pani Kisiel względem różnych przypadków w społeczeństwie. Nie wszystko zostało powiedziane wprost, ale kto się nie chce doszukiwać również nie musi, bo bezpośredniość niesie nie mniejszą radość.
Debiutancka powieść Marty Kisiel to istny majstersztyk, chociaż niektórym może brakować mocniejszej fabuły. Natomiast moim zdaniem wszystko zostało właśnie tak zaplanowane, by czytelnik nie szukał nie wiadomo czego między wierszami, by nie rozwiązywał skomplikowanych zagadek, a problemy natury egzystencjalnej pozostały na płaszczyźnie absurdu, do odczytania raczej z przymrużeniem oka. I ten niby brak nie przeszkadza w lekturze, a całość i tak zachowuje logikę zdarzeń i sens. Dopiero zakończenie stanowi ten moment, kiedy włos się jeży na głowie, a czytelnik wypatruje kolejnych literek, by się dowiedzieć, jak to wszystko się skończy, bo dożywotnicy znajdują się w nielichej sytuacji. Warstwa językowa to niesamowicie skomplikowany splot żartów, powiedzonek, opisów, utarczek słownych i porównań, nasączony olbrzymią ilością środków stylistycznych. Swoboda z jaką Marta Kisiel formuje kolejne zdania sprawia, że książkę czytamy błyskawicznie, oczywiście zalewając się łzami ze śmiechu. Zabawa konstrukcją i słowem w eleganckim, dopracowanym stylu to istna gratka dla czytelników.
Zatem jeżeli potrzebujecie świetnej rozrywki na wysokim poziomie to zachęcam, nie zawiedziecie się. Marta Kisiel ląduje na mojej liście ulubionych pisarzy.
Ocena: 5/6
©Rosa czyta
Komentarze dotyczące książki:
-
Inthefuturelondon • 03/09/2018 -
Neyesha • 06/04/2018 -
Oliwia • 14/09/2017 -
Kasia • 17/07/2016 -
Iwona • 15/07/2016 -
Dominika • 28/12/2015 -
Jolanta • 10/09/2015 -
Ewelina • 17/01/2015 -
Małgorzata • 25/08/2014
Bohaterowie są wprost genialni. Przede wszystkich to istoty nadprzyrodzone! Wyjątkowe, niespotykane, a ja jako czytelnik od razu ich polubiłam i chciałabym więcej i więcej ich przygód! Bo czy ktoś kiedyś spotkał anioła stróża uczulonego na własne pierze?! Ciągle chodzącego zakatarzonym, w bamboszach i w koszulkach z postaciami z bajek?! Albo czy ktoś spotkał blednące widmo poety, który uwielbia wyszywać?! A może pradawnego stwora odstraszającego swoimi mackami, ale wyjątkowo utalentowanego mistrza kucharskiego?! Do grona dołącza także królik Rudolf Valentino, na początku biały, ale z czasem przefarbowany na różowo! Może to i jest jakiś pomysł?! Z pozoru w takim oddalonym „zameczku" nic nie powinno się szczególnego dziać, prawda? A jednak! Pojawiają się obrońcy aniołów! Pojawia się żądna krwi agentka Konrada, która postanawia sama przypilnować, aby ten napisał kolejną powieść! Licho z Paniczem upijają się, Konrad potyka się na schodach o tego słodkiego króliczka, co powoduje jego ogromną kontuzję... Mieszkańcy tego przedziwnego domu strasznie denerwują Konrada, ale tylko do czasu. Momentem przełomowym staje się chwila, gdzie nasz bohater zdaje sobie sprawę, że może ich stracić oraz gdzie uświadamia sobie jak bardzo czuje się za nich odpowiedzialny. Niefortunny wypadek Anioła dość dotkliwie mu to uświadamia...
Książka wprost idealnie wpasowała się w moje poczucie humoru. Uśmiałam się do łez. Czytając tą książkę w miejscach publicznych trzeba uważać, żeby nie wybuchać co rusz śmiechem:) Zabawa przy niej gwarantowana. Marta Kisiel posługuje się bowiem pięknym literackim językiem. Ja osobiście uwielbiam takie gierki słowne, dlatego każda strona była niesamowitą ucztą czytelniczą. Dowcip tutaj jest lekko ironiczny, czasem sarkastyczny, a przy tym inteligentny i błyskotliwy. Jest to rewelacyjna lektura na odpoczynek po ciężkim dniu pracy, ale także na gorszy dzień, gdy dopada człowieka smutek... Po kilku stronach człowiek zapomina o całym świecie i już kibicuje naszym przedziwnym bohaterom w ich przygodach!
Mnie Marta Kisiel kupiła od razu, właściwie po pierwszych kilku stronach wiedziałam, że jestem stracona! Cały dzień nie mogłam się doczekać tej chwili, gdzie będę mogła wieczorem usiąść pod kocykiem z kubkiem gorącej herbaty i odwiedzić Lichotkę, a w niej Licha, Szczęsnego, Konrada i innych. Aż czasem żałowałam, że trzeba już pójść spać, bo rozsądek i zmęczone po całym dniu oczy mówiły „trzeba się wyspać, bo jutro do pracy"... Cóż można więcej powiedzieć? Pozostaje jedynie Alleluja i do przodu!
Jestem oazą spokoju, usilnie wmawiał sobie Konrad, oazą spokoju na burzliwym morzu agresji i desperacji.
Blond loki, zwykle opadające swobodnie na ramiona, panicz zebrał w klasyczną cebulę i związał wściekle błękitną frotką z koronkowym kwiatkiem. Efekt był wstrząsający.
- Przeszkadzały, gdym haftował na tamborku, więc je okiełznałem. - Nie wydawał się zbyt przejęty tym, że wygląda jak Fragles na sterydach.
Ocena: 5+/6